Co to znaczy "zkyścić"? Dlaczego premiera płyty Whose Blood była kilkakrotnie przekładana? Co sprawia, że Polska nie jest wymarzonym miejscem dla muzyków? To i dużo więcej znajdziecie w tym wywiadzie z Tobiaszem Bilińskim, z którym spotkałam się pewnego ciepłego, kwietniowego popołudnia w jego ulubionym Planie B.
Zwykle na początku
wywiadów dziennikarze przedstawiają artystów. Jak Ty chciałbyś być
przedstawiany?
To jest trudne pytanie, ale dobre [śmiech]. Jestem młodym, 23-letnim muzykiem z Sopotu, założycielem
Kyst oraz trochę mniej znanego Coldair. I to tak naprawdę tyle.
Jesteś
multiinstrumentalistą. Masz swój ulubiony instrument?
Zaczynałem od grania na fortepianie w wieku sześciu lat i
grałem przez kolejne jedenaście. Potem uczyłem się grać na perkusji, gitarze i
basie. Przez jakiś czas moim ulubionym instrumentem była gitara, ale ostatnio
najbardziej lubię trąbkę. Lubię też śpiewać, choć robię to od niedawna,
zaledwie od pięciu lat. Do szesnastego roku życia uważałem, że byłoby to
głupie, gdybym ja śpiewał, ale potem zacząłem nawet trochę ćwiczyć. Okazało się,
że nawet mi to wychodzi. Ludzie zaczęli mówić, że mam fajny głos i jakoś to
polubiłem.
Kiedy poczułeś, że
naprawdę chcesz być muzykiem?
Mniej więcej jak miałem około trzynastu lat. Wtedy
stwierdziłem, że skoro gram na pianinie to może założę jakiś zespół. Grałem z
Adamem Byczkowskim, moim kumplem z Kyst i Coldair. Jako dzieciaki mieliśmy
straszne zespoły, bardzo źle graliśmy [śmiech], ale to były początki. Wtedy
właśnie stwierdziłem, że fajnie by to było robić w przyszłości jako zawód.
Teraz zajmujesz się
tylko muzyką, czy jeszcze gdzieś pracujesz?
Realia muzyki niezależnej w Polsce… Bardzo chciałbym żyć z
muzyki, tylko z płyt i koncertów, ale sama pewnie wiesz, jak to wygląda w
Polsce - jest ciężko. Tak naprawdę tak jest nie tylko w Polsce ale i na całym
świecie. Jak się robi muzykę niezależną, jeżeli nie wydaje się w EMI, albo w
podobnej wytwórni, to trudno się z tego utrzymać. Pracuję, przez pewien czas
byłem barmanem w Planie B, w Eufemii, organizuję czasem koncerty, jestem
tłumaczem.
Z jakich języków?
Z norweskiego, szwedzkiego, duńskiego, angielskiego. Urodziłem się w Norwegii, dlatego znam te
języki. To daje mi dodatkowy zarobek. Czasem jeszcze nagłaśniam koncerty w
Warszawie.
Często mówisz, że
wolisz grać za granicą. Pomimo młodego wieku, grałeś już w wielu ważnych
miejscach. Czy któreś z nich utkwiło Ci w pamięci?
Zdecydowanie. Bardzo dużo grałem w Europie Zachodniej, a
jako że jestem ciepłolubny, to miło wspominam Primaverę, festiwal w Barcelonie.
Super było także w Los Angeles i Teksasie. Widzę taki związek pomiędzy tymi
miejscami, że tam wszędzie jest ciepło i są palmy [śmiech]. Poza tym, ostatnio
byłem w Toronto i też bardzo mi się tam podobało.
Coldair w założeniu
był solowym projektem. Obecnie skład się znacznie rozrósł. Czy zamierzasz go
jeszcze powiększać?
I tak mam już dużo problemów jeżeli chodzi o liczebność
składu, w tym momencie jest nas siedmiu. Ciężko dogadać próby, trudno ustalić
koncerty. Nie mamy managera, ja wszystko organizuję i to trochę za dużo jak na
jedną osobę.
Dlaczego więc
zdecydowałeś, że będziesz to sam robił?
Mam wrażenie, że w Polsce zawód taki jak booker i manager
nie istnieje. Dziwi mnie to, bo na przykład w Niemczech wszystkie zespoły mają
bookerów i jest tam dużo małych agencji bookingowych. W Polsce tylko duże zespoły
mają takich ludzi. Może to dlatego, że nasz rynek się jeszcze kształtuje.
Chciałbym oddać komuś te obowiązki, ale po prostu nie mam komu.
Czy zamierzasz brać
udział w innych projektach muzycznych oprócz Coldair?
Jeżeli o to chodzi, mam typowo niewarszawskie podejście - w
Warszawie jest taka tendencja, że wszyscy mają po siedemnaście tysięcy różnych
projektów, a moim zdaniem takie rozdrabnianie się nie ma sensu. Może jestem
staromodny, ale mogę mieć maksymalnie dwa projekty, bo jeżeli będę miał ich więcej,
to nie będę mógł poświęcić im wystarczającej ilości czasu. Nie widzę sensu w
założeniu zespołu i wydaniu jednej płyty, po której ten projekt zakończy
działalność. Póki co jest tylko Coldair. Ostatnio jestem gościnnym członkiem
Anthony Chorale i to jest dla mnie
bardzo miłą odskocznią. Nie wiem jednak, czy to będzie na stałe, czy tylko na
jakiś czas.
Twoja płyta Whose Blood miała ukazać się w marcu,
potem jej premiera przesunęła się na kwiecień, a teraz ogłosiłeś, że ukaże się
po wakacjach. Dlaczego data wydania tak się zmienia?
To bardzo dobre i niezręczne pytanie [śmiech]. Mam taki
okres, że nie mam weny. Pół płyty jest skończone i jestem z tego materiału
bardzo zadowolony, ale nie mam całości. Do tego nie można się zmusić, jeżeli
się zmuszę, to może i skończę tę płytę, ale nie będzie ona dobra. Jestem
perfekcjonistą i chciałbym, żeby wyszła jak najlepiej.
Życzę powodzenia,
będę trzymać kciuki.
Nie dziękuję [ śmiech]. Przypuszczam, że uda mi się ją wydać
po wakacjach. Teraz jest ciepło i trochę się rozleniwiłem, wolę siedzieć przed
Planem w słońcu niż w ciemnym studiu.
Czy Twoja rodzina
miała obiekcje co do tego, że chciałeś zostać muzykiem, czy Cię wspierała? Twoi
rodzice słuchają Coldair?
Moja matka bardzo chciała, żebym był muzykiem, konkretnie pianistą
w stylu Blechacza. Na początku się trochę buntowała jak zacząłem grać na
bębnach i gitarze, ale z czasem się przekonała. Rodzice pogodzili się nawet z
tym, że nie poszedłem na żadne studia. Nawet moja babcia się z tym pogodziła,
więc jest dobrze [śmiech]. Mam z ich strony pełne wsparcie, wszyscy słuchają
tego co tworzę.
Czy możesz wybrać
najlepszy i najgorszy koncert na jakim byłeś?
Chodzi Ci o ten, jaki oglądałem?
Tak. Nie pytałabym
Cię o najgorszy koncert jaki zagrałeś.
Pytali mnie już o to [śmiech]. Wolałbym o tym nie mówić
[śmiech]. Mogę zacząć od najlepszego – to był maj 2011, koncert Sufjana
Stevensa w Teatrze Polskim, w życiu nie byłem na tak świetnym koncercie.
Najgorszy… trudno mi powiedzieć [śmiech]. Widziałem dużo kiepskich koncertów i dlatego
trudno mi wybrać najgorszy.
Może ten, który Cię
najbardziej rozczarował?
Raczej jak chodzę na koncerty, to na takie, które wiem że
będą dobre. W ogóle rzadko chodzę na koncerty. Mam taki natłok dźwięków na co
dzień, z grania i słuchania, że po prostu mi się nie chce. Pokładałem bardzo
duże nadzieje w występie Bon Iver na Open'erze, ale niestety kompletnie mi się
nie podobał... Więc to chyba było to największe rozczarowanie.
Jacy artyści mają na
Ciebie największy wpływ?
Na pewno inspiruję się Sufjanem Stevensem, który jest dla
mnie takim „guru”, starszym Bon Iver,
takim z czasów For Emma. Mocno
wpłynęli na mnie też tacy klasycy jak Sonic Youth, Jim O’Rourke, Tortoise.
Jaka jest Twoja
ulubiona płyta wydana w tym roku?
Nowa płyta Justina Timberlake’a! Przekonałem się do niego,
ponieważ kiedyś szczerze go nie znosiłem. Teraz zauważam, że ma dobre piosenki.
Trochę za bardzo siedziałem w folku, teraz chciałem posłuchać po prostu czegoś
diametralnie innego.
Właśnie, czy słuchasz
czegoś o co nikt by Cię nie posądzał?
Myślę, że nie spodziewano by się po mnie słuchania Justina
Timberlake’a. Niestety lubię parę numerów Lady Gagi i podoba mi się jeden utwór
Lany Del Ray. Większość moich znajomych by się po mnie tego nie spodziewała
[śmiech]. Lubię bardzo różną muzykę – na przykład stare country, zdarzają mi
się bardzo mocne, czarne rapy czy minimal techno. Jak jest dobre, to tego
słucham [śmiech].
Z czego bierzesz
inspirację do tworzenia, pisania tekstów i jak to u Ciebie wygląda?
To jest dosyć złożony proces, nie wygląda to tak, że nagle
mam olśnienie. Zwykle skupiam się na wnętrzu, nie patrzę na drzewka, ani na
samochody czy na spalona tęczę i ich nie opisuję, tylko raczej „grzebię” w
sobie. Czasami znajduję rzeczy, o których do końca nawet nie chcę myśleć.
Uważam, że powinno się przekazywać siebie w tekstach. Należy pisać o sobie a
nie o kimś innym, bo to ty tworzysz tę muzykę. Pierwsze dwie płyty nagrywałem w
domu, na jeden mikrofon, techniką DIY, co wówczas było dość spoko, ale teraz
chciałem spróbować czegoś innego. Wyszło fajnie, nagrałem parę utworów w
studiu, ale przyznam że finanse mnie wykończyły. Po prostu nie stać mnie na
wynajęcie studia, zwłaszcza że mam trochę specyficzny tryb pracy i ciężko ze
mną wytrzymać. Nie przychodzę z gotowym materiałem i nie nagrywam go w dzień
czy dwa, tylko jak siadam do nagrywania to dłubię w nim, zmieniam, wymyślam na
bieżąco. Każda godzina w studiu kosztuje i nie mogę sobie pozwolić na to, żeby
nagrywać przez cztery miesiące. Dlatego teraz trochę nagrywam w domu, więc to
będzie taki mix – część ścieżek jest ze studia a część nie. Zobaczymy co z tego
wyjdzie.
Jaki był Twój pierwszy koncert na który poszedłeś?
Jak byłem mały, to rodzice
zabrali mnie na koncert Suzanne Vega. Szkoda, że go nie pamiętam, bo miałem
chyba wtedy pięć lat. Chyba grała w Operze Leśnej w Sopocie. Takim pierwszym
świadomym koncertem był Opener, jak miałem trzynaście lat, wtedy grał Massive
Attack, albo Sigur Ros - nie do końca pamiętam. Wcześniej jeszcze chodziłem na
jakieś pierdołowate klasyczne koncerty, które nie za bardzo mnie interesowały.
Właśnie, czy skoro uczyłeś się grać na pianinie słuchasz wciąż muzyki
klasycznej?
Mega szanuję kilku kompozytorów,
na przykład bardzo się jaram Rachmaninowem, który był po prostu mistrzem. Lubię
też niektóre kawałki Chopina i Beethovena, ale generalnie nie za bardzo
przepadam za muzyką klasyczną, choć jest parę takich utworów, które uwielbiam.
Słucham ich głośno w domu, tak jak w Dniu
Świra [śmiech].
Jak wygląda Twój typowy dzień? Wiem tylko, to że budzisz się późno.
(Tobiasz w ciągu wywiadu przepraszał mnie parę razy za swoje wypowiedzi, bo
mówił że właśnie wstał i jest zaspany)
Nie, teraz tylko miałem drzemkę!
[śmiech] Jak nie mam żadnych nagrań, ani prób, ani koncertów to zwykle się
strasznie opieprzam. Ja to lubię [śmiech].
Ja też.
Wstaję o 9, siedzę na fejsie, jem
śniadanie, znowu siedzę na fejsie, piję kawę, oglądam odcinek Dextera, albo Californication. Dużo siedzę w Planie na kawie. Generalnie nic nie
robię, non stop siedzę przy kompie. Większość dnia spędzam w okolicy Planu
Zbawiciela. Tak wygląda mój dzień, jak nie muszę robić nic konkretnego. Jeżeli
muszę, to bardzo dużo pracuję. Biegam z próby na nagranie, z nagrania do pracy
itd.
Wydaje mi się, że nie jesteś za bardzo doceniany w Polsce. Czy to Cię
denerwuje?
Wiem, że w tym kraju jestem
doceniany przez małą garstkę ludzi, co jest momentami frustrujące. Mam
wrażenie, że w Polsce wszyscy nadal słuchają Strachów na Lachy i Comy, z całym
szacunkiem dla tych zespołów. Cieszę się, że udaje mi się zabrać i tak jakąś
publikę. Może to się zmieni, może nie, w każdym razie mam plan stąd spieprzać,
bo mam już tego dość. Wydałem już 4 płyty i nic się nie dzieje, zna mnie bardzo
mało osób w Polsce, kilkaset, może parę tysięcy. Jak na 40 milionów to jest
mało. Nie wiem o co chodzi tak naprawdę. Leci płyta w Trójce, grałem w
telewizji i dupa [śmiech]. Ten kraj tak ma. Przez jakiś czas myślałem, że to
nie jest kwestia państwa, ale potem stwierdziłem, że naprawdę tak jest w
Polsce, chyba z powodu mentalności. Jak się wychylasz, to albo dostajesz po
łapach, albo nikt cię nie zauważa. Nie czuję się za bardzo Polakiem, jestem
strasznym nie-patriotą, jak tylko będę mógł, to stąd uciekam. Mam nadzieję, że
uda mi się wyprowadzić do Stanów, czy do Niemiec, czy gdziekolwiek. Może do
Berlina, jest blisko, a tam rynek jest o wiele lepszy. Najbardziej chciałbym przeprowadzić się do
Los Angeles, ale tam jest ciężko. Może uda mi się zamieszkać w europejskim LA,
czyli Barcelonie. Powoli zaczynam wątpić, że w Polsce zmieni się obecny stan
rzeczy. Nie chcę się obudzić w wieku czterdziestu pięciu lat z ręką w nocniku,
kiedy okaże się, że jest dla mnie za późno [śmiech]. Dlatego póki jestem młody,
wolałbym być gdzieś, gdzie mogę coś zrobić, zwłaszcza że mam teraz duże
perspektywy na tak zwaną karierę zagraniczną. Rozmawiam z bardzo fajną
wytwórnią, nie mogę powiedzieć jaką, bo nie chcę zapeszyć. Ale jeśli by mnie
wydali, to pewnie jeszcze szybciej bym wyjechał.
Uważasz, że polski rynek muzyczny nie jest za dobry, ale czy lubisz i
słuchasz jakiś polskich zespołów?
Pewnie mógłbym wymienić ze
cztery. Może. Bardzo lubię Kristen, uważam że to jest jeden z najlepszych
polskich zespołów. Ścianka, koledzy z Sopotu. To dwa… [śmiech]. Oczywiście
Anthony Chorale… I to tyle. Może jeszcze How How? Generalnie nie widzę za
fajnych zespołów w Polsce. W Warszawie
czasami chadzam na koncerty lokalnych zespołów i jestem załamany, czuję się
jakbym cofnął się dwadzieścia lat [śmiech].
Zauważyłam, że polskie zespoły mają tendencję do grania tego, co już
znamy, nie tworząc przy tym nic nowego.
Tak, jak to się mówi – Polak lubi
to, co słyszał [śmiech]. Lubi filmy, które obejrzał i muzykę, którą zna. Jak
coś jest nowe to na pewno jest do dupy. Też dostrzegam tę skłonność u młodych
polskich zespołów, że grają jakby byli cover bandami Sonic Youth albo Dinosaur
Jr. To niby są ich piosenki, ale są bardzo podobne, tylko że są jeszcze
zaśpiewane z polskim akcentem, taki ponglish. Jestem załamany, nie mogę tego
znieść. Zwykle przychodzę w ramach socjologicznej ciekawości na trzy numery, a
potem spadam do domu, bo nie mogę tego wytrzymać, dlatego też rzadko chodzę na
koncerty w Warszawie. Chyba, że ktoś przyjedzie z zagranicy, to wtedy chętnie.
Na jakim ostatnio byłeś fajnym koncercie?
Ostatnio w Warszawie? Nie
przypominam sobie. Byłem na paru kiepskich, ale nie chcę o nich mówić, bo… znam
tych ludzi [śmiech], więc nie powiem. Czekam na koncert Efterklang, który
będzie w Kulturalnej. Mam słabą pamięć, nie wymagaj ode mnie żebym dokładnie Ci
coś opisał.
Podobno jak tylko wymyślasz nową melodię od razu starasz się ją gdzieś
nagrać?
Tak, właśnie dlatego, że nie
jestem w stanie niczego zapamiętać. Potrafię zapomnieć fajny pomysł na aranż
czy melodię dosłownie w 2 minuty. Mam zlasowany mózg, więc zamykam się w kiblu,
wyciągam Iphona i nagrywam szybko melodię na dyktafon. Potrafię nagrywać w
tramwaju, ludzie się na mnie trochę dziwnie patrzą.
Miałeś jakieś propozycje zagrania w dziwnych miejscach?
Przez chwilę była taka opcja, że
mieliśmy zagrać w strefie kibica na Euro [śmiech]. To by było na pewno
interesujące. Nie doszło to w końcu do skutku i może to dobrze, bo pewnie
kibice by nas zlinczowali. Nie przypominam sobie innych dziwnych ofert. W
burdelach nie grałem [śmiech].
A chciałbyś?
Nie, chyba nie [śmiech].
A masz jakieś historie z
tras, które zapadły Ci szczególnie w pamięć?
Jak byłem w Holandii z Kyst
graliśmy na squacie. Okazało się, że squat dostał cynk, że policja może wpaść w
każdej chwili, więc kiedy my robiliśmy soundcheck, ludzie budowali barykadę z
przewróconej wanny, podpierali ją deskami, robili sobie pałki. Powiedzieli nam,
że jak przyjdzie policja, to mamy spieprzać tylnym wyjściem i biec do
samochodu, dlatego koncert zagraliśmy na lekkiej spinie. Policja akurat nie
przyjechała tego dnia, ale parę dni później widzieliśmy w necie zdjęcia z tego
squatu –pałki, gaz, wszyscy się biją. Zastanawiałem się, jakby to wyglądało,
gdyby policja weszła tam w trakcie koncertu. Mieliśmy szczęście. W ogóle z Kyst
było bardzo dużo takich historii. Jak lecieliśmy do Teksasu na SXSW to dzień
przed wyjazdem zrobiliśmy „secret show” w Eufemii. Uznaliśmy, że jak mamy
samolot o 7 rano, to możemy trochę pomelanżować. Niestety o 5 postanowiliśmy
się zdrzemnąć. Obudziliśmy się o 7:15 i przez to zaspaliśmy na samolot do
Stanów. Musieliśmy go przebookować za 800 dolarów. Kolega z Indigo Tree, którzy
też tam lecieli, dzwonił do nas z samolotu już na pasie startowym…. „W którym
rzędzie chłopaki siedzicie?” [śmiech]. My byliśmy wtedy w taksówce. Takich fuck
up’ów było dużo. Stąd się wzięło powiedzenie, że „zkyściłeś”, bo zespół Kyst
miał chyba najwięcej wtop w historii polskiej muzyki. Tego było naprawdę
dziesiątki [śmiech].
Może chciałbyś coś dodać?
Nie [śmiech].
To może jakieś słowo do fanów?
Ja nie mam fanów [śmiech].
Czekajcie na płytę, wyjdzie po wakacjach, obiecuję. Dziękuję.
Dziękuję za wywiad.
2 komentarze:
at: 23 maja 2013 14:35 pisze...
Mały, koncert Suzanne Vega był w lutym 1997 r. w Kongresowej. Mało pamiętasz, bo szybko zasnąłeś. Może dlatego, że koncert się sporo opóźnił - jeden z muzyków dostał info, że umarło mu dziecko i dość długo nie był w stanie wyjść na scenę. A potem niosłem cię śpiącego przez tłum do szatni i wyjścia, przez parę dni miałem przykurcz w łokciach :) Słodkie czasy. Dawaj tę płytę wreszcie.
at: 23 maja 2013 20:29 pisze...
No dobra dobra, pomyliło mi się, pewnie dlatego, że niedługo gra w Sopocie!
Prześlij komentarz