Dlaczego granie na Starym Mieście to intratny biznes, co tak naprawdę dają programy typu talent show i do czego może doprowadzić nadmiar energii na scenie? Na takie i inne tematy rozmawiałyśmy z Piotrkiem Niesłuchowskim, charyzmatycznym wokalistą Hanzy i finalistą pierwszej edycji The Voice of Poland. Wywiad pod patronatem warszawskiej Syrenki ;-)
Czym się aktualnie zajmujesz?
Piotrek Niesłuchowski: Aktualnie pracuję nad płytą, nie mogę jeszcze za dużo powiedzieć. Współpracuję z Mikisem Cupasem, gitarzystą Wilków. A z zespołem robimy coś oddzielnie. Był problem, bo nie mieliśmy perkusisty, ale w końcu udało nam się znaleźć tego wymarzonego człowieka, więc ruszamy teraz pełną parą.
Piotrek Niesłuchowski: Aktualnie pracuję nad płytą, nie mogę jeszcze za dużo powiedzieć. Współpracuję z Mikisem Cupasem, gitarzystą Wilków. A z zespołem robimy coś oddzielnie. Był problem, bo nie mieliśmy perkusisty, ale w końcu udało nam się znaleźć tego wymarzonego człowieka, więc ruszamy teraz pełną parą.
Jak się znajduje takiego wymarzonego człowieka?
Nie jest łatwo, długo go szukaliśmy. Daliśmy ogłoszenia w różnych miejscach, w Internecie, w szkole muzycznej na Bednarskiej. Zgłosiło się kilku perkusistów, byli lepsi, gorsi. Ale do tego człowieka, którego teraz przyjęliśmy, odezwaliśmy się sami. To my przyszliśmy do niego, a nie on do nas. Od razu bardzo fajnie nam się grało, on też powiedział, że wszystko się zgadza, chciał się spotkać jeszcze kilka razy, więc się spotkaliśmy i już wszyscy wiemy, że pałamy do siebie głębokim uczuciem.
Nie jest łatwo, długo go szukaliśmy. Daliśmy ogłoszenia w różnych miejscach, w Internecie, w szkole muzycznej na Bednarskiej. Zgłosiło się kilku perkusistów, byli lepsi, gorsi. Ale do tego człowieka, którego teraz przyjęliśmy, odezwaliśmy się sami. To my przyszliśmy do niego, a nie on do nas. Od razu bardzo fajnie nam się grało, on też powiedział, że wszystko się zgadza, chciał się spotkać jeszcze kilka razy, więc się spotkaliśmy i już wszyscy wiemy, że pałamy do siebie głębokim uczuciem.
Skupiasz się bardziej na zespole czy na pracy nad
płytą?
Obecnie więcej czasu
spędzam z zespołem, bo tam już mam gotowy materiał, a w tym solowym projekcie
jest dopiero 4 czy 5 gotowych kawałków, ale wszystko traktuję na równi.
A co ze studiami?
Są, trwają. Jestem w
trakcie pisania pracy magisterskiej, idzie co prawda powoli, ale idzie. Temat jest
po angielsku, więc ciężko mi czasami myśleć o tym po polsku. W pracy chodzi
mniej więcej o to, jaki jest cel tłumaczenia piosenek i w zależności od tego
celu, jakie przyjmujemy strategie tłumaczeniowe. Nie brzmi to może zbyt
fascynująco…
Jak każda praca magisterska… Ale skąd taki pomysł?
Moje seminarium to
translatoryka, musiałem zrobić coś z tłumaczeniami, więc stwierdziłem, że
połączę jedno z drugim. Tak jakoś wyszło. Tak naprawdę temat ustaliłem z moją
panią promotor bardzo niedawno, bo wcześniej miałem inny pomysł, ale nie było
za bardzo rokowań.
A śpiewać wolisz po polsku czy po angielsku?
Po angielsku, natomiast
ten projekt solowy będzie tylko po polsku.
Słuchasz raczej muzyki zagranicznej?
Tak, zdecydowanie. Prawie
w ogóle nie słucham polskiej muzyki. A może raczej: nie po polsku, bo np.
Magnificent Muttley śpiewają po angielsku. Oprócz Kim Nowak, na których mam
ostatnio zajawkę, bardzo cenię sobie Kasię Nosowską za jej teksty. Lubię też
Myslovitz, ale nie jestem jakimś wielkim fanem.
Kiedy pierwszy raz zetknąłeś się z muzyką, której obecnie słuchasz?
W trakcie gimnazjum i
wczesnego liceum słuchałem namiętnie Creeda i wtedy chyba pierwszy raz
zetknąłem się z muzyką rockową. Potem w
liceum poznałem Incubusa. Tak mi się wydaje, że 15-17 lat to jest okres
przejścia muzycznego u wielu osób.
Twój pierwszy koncert?
Za który zapłaciłem? To
pewnie był gig jakiegoś metalowego zespołu w Ciechanowie, ale nie pamiętam.
Natomiast pierwszy taki duży koncert, to występ Stinga. Wystarczyło wysłać smsa
i bardzo łatwo można było wygrać bilet. Koncert odbywał się na Służewcu, więc
mieściło się tam jakieś 130 tys. ludzi. A drugi duży koncert to byli Red Hoci w
2007r. w Chorzowie, jakoś mi się nie spodobało. Brakowało tej energii, z którą
zawsze mi się kojarzyli, którą słychać podczas słuchania ich muzyki. Potem
poszła plotka, że Kiedis dostał telefon zaraz przed koncertem, że jego
dziewczyna jest w ciąży, ale nie z nim, więc on rzeczywiście był taki przybity.
Pamiętam parę fajnych momentów, np. jak Flea podbiegł do ochroniarza, grając
solo na basie, i zaczął przed nim tańczyć. Grał z nimi wtedy gościnnie Josh
Klinghoffer, teraz jako główny gitarzysta. Wspomagał ich na koncertach, ale zawsze
stał gdzieś z tyłu, koło perkusisty. W pewnym momencie spojrzał na mnie, więc
ja zacząłem do niego machać, żeby podszedł bliżej, a on tylko uśmiechnął się i machnął
ręką. Staliśmy pod samą barierką i to był zły pomysł, bo zamiast bawić się
gdzieś tam w piątym rzędzie, to my trzymaliśmy
się kurczowo barierek, żeby nikt nam przypadkiem nie wszedł. Stały za nami
jakieś Litwinki, które za wszelką cenę chciały się dobić do tej barierki.
Właściwie to nie ma różnicy, czy to jest pierwszy czy piąty rząd, a dalej można
oddychać i się świetnie bawić.
A największy koncert, który Ty zagrałeś?
Nie licząc występów w
telewizji, to chyba ten w Ciechanowie, jeszcze z poprzednim warszawskim
zespołem The Rooads. Graliśmy przed Wilkami, było 3-4 tysiące ludzi. Plener,
jakieś dni miasta, ludzie przychodzą głównie na piwo i kiełbaski, a nie
posłuchać muzyki. Ale byli, więc można się pochwalić.
Jaka był najdziwniejsza rzecz, którą zrobiłeś na scenie, przez przypadek lub specjalnie? Albo po koncercie…?
Po koncercie to może nie
będę się chwalił, bo różne rzeczy się działy. W trakcie koncertu… Nie wiem,
czasami buty spadały…
Ale same czy specjalnie je zdejmowałeś?
Raz sam mi jeden spadł,
kiedy gdzieś tam skakałem, a czasami mam już tak, że sam je zrzucam.
Lubię też podnosić sobie
statyw, machać nim i tak dalej. Dostałem kiedyś na jakimś koncercie taki
wielki, metalowy statyw, bo nie wziąłem swojego. Był strasznie ciężki, ważył
chyba z 20kg. Więc wiłem się koło tego statywu i w pewnym momencie chciałem go
podnieść. Zaparłem się, ale nie mogłem. Podniosłem go może na jakieś 20 cm, ale
szybko musiałem go odstawić, bo nie dałem rady.
Wskakiwanie na odsłuchy
jest w sumie normalne. W Ciechanowie na tym koncercie z The Rooads prawie się
zabiłem. Znajdowała się tam duża scena, a przed nią stały takie wielkie paczki,
to były chyba głośniki na publikę. Stwierdziłem, że wskoczę sobie na ten
głośnik. Chłopaki grają jakąś solówkę, pełne wczucie, to ja wskakuję na tę
paczkę i nie dość, że jedną nogą nie trafiłem,
to drugą ledwo utrzymałem równowagę. Potem się zachwiałem, ta paczka też
się zaczęła chwiać, ale na szczęście obyło się bez wypadku. Na razie jeszcze
nie zdarzyły się jakieś bardzo dziwne rzeczy.
A skąd masz tę bliznę…?
Bośnia i Hercegowina ’68. Brzmi to lepiej, niż gdybym miał powiedzieć, że jak miałem trzy lata to wybiłem szybę w drzwiach. Ja w ogóle mam dużo farta w życiu - zawsze wychodziłem w miarę bez szwanku z tych wszystkich wypadków.
Hanza - skąd taka nazwa zespołu?
Z tą nazwą było tyle przejść… Dwa miesiące nie mogliśmy się dogadać . Były
różne propozycje, jednym się podobało, drugim nie, jednak w końcu się udało. Nazwa
właściwie nic na początku nie znaczyła, po prostu wpadło nam do głowy takie
słowo. Potem się okazało, że jest taki hotel w Toruniu, hanza pojawia się też w
„Wiedźminie” – to była kompania łowców
przygód, których łączyły więzy przyjaźni, więc akurat fajnie się złożyło.
Skoro już znaleźliście perkusistę, to kiedy mniej więcej zaczniecie grać koncerty?
Późną wiosną – wczesną
jesienią. W lato raczej nie gramy, bo wszyscy rozjeżdżają się po całej Polsce,
do domów czy na wakacje.
Sam często chodzisz na koncerty?
Tak, ostatnio sporo,
niedawno byłem na gigu Damiana Ukeje. Myślę, że pojawiam się na około
kilkunastu koncertach rocznie. Ostatnio poszedłem też na Kim Nowak i
Magnificent Muttley, którzy grali w Proximie. Kim Nowak jest jakąś masakrą, byłem
wcześniej na ich koncercie w Pałacu Kultury na Targach Muzycznych i już tam
wiedziałem, że jest dobrze. Oglądałem też występ warszawskiego funkowego
zespołu MILF – są to ludzie koło dwudziestki, może nawet młodsi. Występowali na
Stage4You, zajęli drugie miejsce i byli naprawdę świetni. Widziałem ich koncert
w Indeksie – powrót trochę do przeszłości, bo pamiętam, jak sam tam grałem z
zespołami.
Jak to się stało, że zostałeś jurorem na Stage4You?
Dostałem pewnego dnia
wiadomość z Uniwerek.tv - mówili, że mają już 3 osoby, jednak nie chcą zdradzać
kogo, i chcieliby mnie zaprosić. Stwierdziłem, że jasne, czemu nie. Dostawałem
kolejne formularze zespołów, które się zgłosiły i które przeszły; miałem
pomyśleć, co bym chciał o nich powiedzieć.
Jak oceniasz poziom zespołów, które tam występowały?
Superwysoki. Jak
przypominam sobie jakieś przeglądy, w których ja występowałem z zespołem jednym
czy drugim, to albo patrzyłem wtedy innym okiem, albo słuchałem innym uchem,
ale mam wrażenie, że na Stage4You poziom był naprawdę wysoki. Żadnego słabego
zespołu, musieliśmy wybierać najlepszych
z najlepszych.
I tam poznałeś Dawida Podsiadło?
Tak, poznaliśmy się z
Dawidem, super człowiek. Bardzo fajnie nam się gadało, poszliśmy potem na
ciepły posiłek do McDonalda. Poznałem też Magdę Wójcik Z Goi, która również
jest przesympatyczną osobą.
Teraz przejdę do na pewno Twojej ulubionej części, czyli pytań związanych z The Voice of Poland.
Yeah, czekałem na to.
Więc co program zmienił w Twoim życiu? (śmiech) Udzielałeś wywiadów albo w trakcie, albo zaraz po programie, czyli jeszcze na świeżo. Minęły już prawie dwa lata od Twoich występów…
Jezu, rzeczywiście. Nie
no, półtora.
Zatem półtora. Więc z perspektywy czasu: co tak naprawdę dał Ci ten program, czego bez niego na pewno byś nie osiągnął?
Przede wszystkim nie
byłoby pracy nad tą solową płytą, cały czas działałbym tylko w zespole i
mielibyśmy raczej nikłe szanse na dostanie się gdzieś dalej. W programie
poznałem mnóstwo ludzi. Co prawda nie bezpośrednio, ale dzięki niemu zapoznałem
się też z Mikisem, z którym teraz pracuję nad solową płytą. Oprócz tego
spotkałem ludzi, dzięki którym mogę promować zespół. Wysyłam im coś, mówię:
„Słuchaj, tutaj mam taki kawałek, jakbyś mógł wrzucić na swoją stronę, to
byłoby super”. I w taki sposób załatwiliśmy sobie wywiad dla T-Mobile Music –
to jest spory portal muzyczny, naprawdę jeden z lepszych, jeśli nie najlepszych
w Polsce. Z Tomkiem, czyli gitarzystą, który gra ze mną w zespole, zrobiliśmy
taki akustyczny projekt (co prawda nie dokończyliśmy go) i wrzuciliśmy się do
nich. Wiem, że cały czas mogę liczyć na Anię i ekipę Jazzboyową , dzięki tym
znajomościom nagraliśmy u nich w studiu singla z Hanzą.
Utrzymujesz jeszcze kontakt z uczestnikami Voice’a?
Taki częstszy kontakt, to
tak naprawdę tylko z Damianem. Ostatnio rozmawiałem też z Kają Domińską.
Jak powstała piosenka „There is nothing wrong”?
To jest dobre pytanie… A,
wiem jak powstała! To był stary numer Anki, to znaczy wcześniej została
napisana muzyka i tekst po angielsku- norwesku, tak tylko, żeby była jakaś
forma do zaśpiewania. Pozostał jedynie fragment „There is nothing wrong” -
wyszliśmy od tej frazy, a resztę stworzyliśmy razem. Ania napisała jedną
zwrotkę, a ja drugą, potem też cały
refren.
Jak często grasz na Starówce?
Właśnie ostatnio niezbyt często,
jeszcze jest trochę zimno. Chociaż pierwszy raz w tym roku grałem 6 marca, było ok. 12 stopni. Jak jest ciepło,
to pojawiam się tutaj dwa, może trzy razy w tygodniu.
Gdzie najczęściej siadasz?
Dokładnie tu, gdzie
siedzimy. Czasami też pod tarasem widokowym.
A ludzie jak reagują? Wrzucają Ci pieniądze?
Tak, właściwie taki jest
zamiar.
I ile najwięcej udało Ci się uzbierać?
To jest niezła kwota,
najwięcej to 1270zł w półtorej godziny. Siedziałem sobie na ławeczkach pod św.
Anną, grałem jakiś numer Foo Fighters. Trzy ławki dalej siedział gruby Włoch,
włosy zaczesane do tyłu na żel, różowa koszula - wyglądał trochę jak taki
mafioso. Razem z nim siedziała dwa razy wyższa od niego blondynka. Jedna
piosenka, druga, trzecia, w końcu wstają, ta laska poprawia makijaż, a on idzie
w moją stronę i wyjmuje portfel. Myślę sobie: „O, fajnie, może jakąś dychę
wrzuci”, po czym gość wyjmuje plik banknotów stuzłotowych i po prostu wrzuca mi
je do pokrowca. Jeśli dobrze pamiętam, to było chyba dziewięć stów.
I co zrobiłeś z tymi pieniędzmi?
Pojechałem na jakiś
festiwal. Ale to tylko raz mi się zdarzyło, z reguły zbieram około 100-150zł.
Na ilu instrumentach grasz? Ostatnio widziałam filmik, w którym grałeś na basie…
Gram to za dużo
powiedziane, ja ledwo na gitarze umiem 3 akordy. Właściwie nie gram na
instrumentach, czasami na próbach, jak się nimi wymieniamy. Na perkusji jestem
w stanie zagrać jakiś rytm, jednak raczej nie można tego nazwać graniem. Ale
miło usłyszeć pytanie: „To na ilu instrumentach grasz?” (śmiech).
Czym się interesujesz oprócz muzyki?
Zabrzmię jak totalny
nerd, ale ja strasznie lubię angielski – fonetyka, tłumaczenia, te sprawy. Dla
mnie to jest przyjemność – usiąść, i to jeszcze za kasę, potłumaczyć.
Muzyka jest dla Ciebie hobby i planem B czy chciałbyś być w przyszłości „pełnoetatowym” muzykiem?
Staram się patrzeć w
miarę realistycznie i wiem, że jeśli muzyka jest planem A, to może to nie wypalić. Chciałbym móc się z tego utrzymać,
natomiast mam w zanadrzu tłumaczenia, więc miejmy nadzieję, że nie umrę z głodu,
jeśli nie zrobię kariery rockowej (śmiech).
Mimo wszystko życzę Ci zawrotnej kariery jako światowej sławy muzyk…. A na razie czekam na pierwszą płytę i kolejne koncerty Hanzy. Dzięki za rozmowę!
Wywiad: Ola Kulesza
Zdjęcia: Magda Komorowska
0 komentarze:
Prześlij komentarz