11 maja w klubie Powiększenie odbył się koncert kalifornijskiego zespołu The Shrine, zorganizowany przez Warsaw City Rockers w ramach serii Kick Out The Jams! live. The Shrine to trzyosobowa grupa miłośników deskorolek, grająca muzykę określaną przez nich samych jako Psychedelic Violence Rock and Roll.
Impreza miała rozpocząć się o dwudziestej, jednak The Shrine nie dojechali na czas i koncert zaczął się ze sporym opóźnieniem. Josh, Jeff i Court szybko rozstawili sprzęt, zrobili soundcheck, a ich koledzy przygotowali stoisko z merchem, który przez cały czas cieszył się dużym zainteresowaniem (winyle, płyty, kasety, kilka rodzajów koszulek, deskorolki i wiele więcej – naprawdę było w czym wybierać).
Jako support zagrała warszawska grupa Scum City SS. Cóż, niewiele dobrego mogę powiedzieć o ich muzyce – ci niemłodzi już mężczyźni wyszli chyba z założenia, że jeśli ubiorą się jak rockmani i będą rzucać hasłami typu „Revolution!”, to nastawiona na dobrego rocka publiczność przyjmie ich z entuzjazmem. I faktycznie, trochę osób się bawiło, ale miałam wrażenie, że byli to znajomi członków zespołu. Ja nie przekonałam się do niesamowicie ambitnych tekstów Scum City SS i morderczego tempa (perkusiście trzeba powiedzieć, że „szybciej” nie równa się „lepiej”).
W końcu przyszła pora na chłopaków z Kalifornii. Josh zaczął występ solówką, co faktycznie wyszło efektownie, po czym krzyknął: „Welcome to the shrine!”. Zespół zagrał utwory ze swojej wydanej w 2012r. płyty „Primitive Blast” – były to m.in. „Zipper Tripper”, „Freak Fighter” czy „Drinking Man”. Widownia pod sceną świetnie się bawiła, dwa razy utworzyło się pogo. Koncert trwał około godziny, a publika klaskaniem i krzyczeniem sprawiła, że zespół zagrał jeszcze jeden utwór. Po zakończonym występie członkowie grupy przybyli sobie piątki z osobami pod sceną, bez problemów można było też porozmawiać z nimi po koncercie, z czego skorzystałyśmy (niedługo na naszym blogu ukaże się krótki wywiad z zespołem).
The Shrine pokazali, że można dać energetyczny koncert bez rzucania gitarami czy oblewania się piwem. Pomimo problemów z dojazdem i spóźnienia, zachowali dobry humor i utrzymywali kontakt z publiką. Plusem był także niezwykle różnorodny merch, który przyciągnął wielu ludzi, zarówno przed, jak i po koncercie. Mogę przyczepić się jedynie do tego, że na występach obu zespołów było trochę za głośno, więc podziwiam ludzi (w tym zadziwiająco wielu fotografów), którzy stali pod samą sceną.
Mam nadzieję, że sympatyczni skateboardziści z The Shrine odwiedzą jeszcze kiedyś Warszawę, bo brakuje tu takiego mocnego, amerykańskiego grania.
Soundcheck
Scum City SS
The Shrine
relacja - Ola Kulesza
zdjęcia - Magda Komorowska
2 komentarze:
at: 13 maja 2013 16:47 pisze...
Hahahahahaha. Co do Twojej relacji i opisu zespołu Scum City SS - brak słów i MEGA śmiech. LOL.
at: 13 maja 2013 23:23 pisze...
Powiedz, co Cię śmieszy, to pośmiejemy się razem :P Opisałam tylko to, co widziałam i słyszałam, a że nie wszystko mi się podobało - to już subiektywne odczucia.
Prześlij komentarz