O jego EP-ce i nadchodzącym albumie, wspomnieniach z Open'era i Halfway Festival, pasji do starych gitar i Arktycznych Małpach... Rozmowa z Darkiem Dąbrowskim, szerzej znanym jako Bobby The Unicorn.
Możesz przedstawić się osobom, które jeszcze nie
wiedzą, kim jest Bobby The Unicorn?
Mam na imię Darek i
występuję pod pseudonimem scenicznym Bobby The Unicorn.
To jedno z pierwszych pytań, które pojawia się w
wywiadach: skąd taka nietypowa nazwa?
Pochodzi od przedmiotu. Było
takie pudełko z jednorożcem, któremu daliśmy na imię Bobby. Jakiś rok, dwa lata
później, bardzo spontanicznie założyłem projekt i musiałem go nazwać. Przypomniało
mi się to pudełko i nie zastanawiałem się długo nad nazwą. Sztuką jest
znalezienie takiej nazwy, która jest łatwo rozpoznawalna i niezajęta.
Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?
W wieku 13 lat zacząłem
grać na gitarze. Jeździłem jeszcze wtedy na deskorolce. Kolega mi powiedział,
że mam długie palce i byłbym dobrym gitarzystą. No to spróbowałem i
stwierdziłem, że to proste. Sprzedałem deskorolkę i kupiłem gitarę.
Dlaczego fascynują Cię gitary retro?
Mam takie hobby, że
zbieram stare rzeczy. Jak jeszcze nie miałem sprecyzowanego gustu, chodziłem do
sklepów i grałem na gitarach z wystaw sklepowych. Żadna nowa gitara mi się
jeszcze nie spodobała. Uwielbiam gitary z własną historią, porysowane, nawet z
małymi oznakami rdzy. Zacząłem kupować
gitary starsze ode mnie, nawet takie po 60 lat. Były kompletnie
niestrojące, ale lubię je też naprawiać. Czasem za jakieś śmieszne pieniądze kupuję
gitary tylko po to, żeby je zreperować. Znajduję je przeważnie na aukcjach
internetowych, ale są też ludzie, którzy mają całe mieszkania zawalone gratami.
Sami nie grają, a mają w domu z 50 gitar, z czego 30 zepsutych. Od nich można
kupić instrumenty w fajnej cenie. Czasem daję na prezent taką odnowioną gitarę.
Teraz akurat mam mało gitar, tylko cztery.
A wzmacniacze?
Też muszą być stare. Mam
jeden współczesny marki Orange, bo bardzo ją lubię, a kupno starego wzmacniacza
tej firmy to koszt dobrego samochodu, więc nie mogę sobie na razie na niego
pozwolić. Mam 4 wzmacniacze, które trzeszczą, wydają nieczyste dźwięki. Jak w
starej muzyce. Jeśli się odtwarzało muzykę z winylu, co chwila był trzask,
jakiś pogłos. To właśnie lubię.
10 miesięcy temu wydałeś EP-kę The Bravery. Świetnie się jej słucha,
piosenki wprawiają słuchacza w dobry nastrój. Jakbyś określił ten specyficzny
klimat EP-ki? I nie chodzi mi o gatunek, ale bardziej o jej charakter.
Hmm… To jest taki…
Kosmiczny vintage. Płyta, nad którą teraz pracuję, będzie bardzo kosmiczna. Będzie
więcej przestrzeni i niecodzienności. Słychać na niej, że lubię alternatywne
zespoły. Taka Open’erowa muza. A na EP-ce słychać klimaty The Last Shadow
Puppets, inspirowałem się też Bonem Iverem czy Dry The River. Uwielbiam The
Tallest Man on Earth, mam wszystkie jego wydawnictwa, również jakieś b-side’y,
brudne rzeczy. Tak naprawdę projekt Bobby The Unicorn powstał wtedy, kiedy
przesłuchiwałem wszystko The Tallest Man on Earth.
Czyli to była Twoja największa inspiracja?
Tak, przede wszystkim do
tego, żeby stworzyć projekt od początku do końca samemu. Właśnie na tej EP-ce
pierwszy raz zaśpiewałem dla innych ludzi.
Na razie nagrywam
wszystko sam, ale później na spokojnie rozejrzę się za jakimś wydawcą. Nie mam
na to kompletnie ciśnienia. Nie miałem problemu też z tym, żeby udostępnić
EP-kę za darmo. Nagrywam się sam w domu, moje mieszkanie to jest małe studio.
Ostatnio musiałem wyjąć zbędne meble z pokoju, żeby zmieścić perkusję. Czasami
przychodzi do mnie mój dobry kolega po fachu, Maciek Bąk z Letters From Silence, i mnie nagrywa. Nagrywamy, pijemy herbatę i
jakoś idziemy do przodu z tym wszystkim. Przy powstawaniu EP-ki mieliśmy taki
sposób, że spotykaliśmy się, by nagrać jeden numer od początku do końca i
zazwyczaj zamykaliśmy się w 7 godzinach. Teraz nagraliśmy kilka kawałków na płytę
również tym systemem. Jeśli czujesz jakiś kawałek, jego klimat, to jak nagrasz
go do połowy i wrócisz do niego za miesiąc, to już będzie trochę inaczej.
A co z tekstami? Skąd bierzesz pomysły na słowa?
Kiedy słucham muzyki, to
bardzo rzadko skupiam się na tekście. Melodia jest dla mnie najważniejsza.
Jasne, teksty też są ważne, muszą być mądre i przemyślane. Jeśli chodzi o teksty
po angielsku, jest jedna dobra zasada: przetłumacz tekst na polski i zobacz,
czy nie ma siary. Wszyscy tworzą w języku angielskim, bo jest prostszy. Jednak
fajnie, że mamy w Polsce takich vintage’owych artystów śpiewających po polsku, jak
np. Ania Rusowicz. Na mojej płycie też pojawi się kilka polskich utworów, np. „Duże drzewa”. Teledysk do tej piosenki ukazał
się 22 września. Klip zrobiłem bardzo spontanicznie razem z moim kolegą Kubą.
Kręciliśmy go 2 dni w Lesie Kabackim i trochę na Placu Zamkowym.
Jak Ci idzie praca nad albumem? Na jakim etapie
jesteś?
Można powiedzieć, że
jestem w połowie. Płyta zostanie wydana na początku roku. Już powoli
rozglądam się za wydawcą, bo chcę to zrobić porządnie, wytłoczyć płytę,
by leżała na półkach w sklepach. Szukam takiego wydawcy, który zrozumiałby, że
chciałbym niektórego kawałki udostępnić za darmo, tak jak to zrobiłem z EP-ką.
Nie przesyłałem piosenek do rozgłośni radiowych, wystarczyło je opublikować i w
ciągu tych 10 miesięcy uzbierało się 14 tys. odtworzeń i ponad tysiąc
ściągnięć. Później się dowiedziałem, że moje utwory były puszczane w stacjach
radiowych, np. w Trójce.
Dostałeś możliwość zagrania na tegorocznym
Open’erze. Chyba Cię to zaskoczyło?
Tak, byłem przekonany, że
żaden porządny, prawdziwy festiwal nie weźmie pod uwagę wykonawcy, który wydał
EP-kę nagraną samodzielnie w domu. To było ogromne zaskoczenie, jak napisali do
mnie organizatorzy Open’era, a później jeszcze Halfway Festival. Open’er to
naprawdę świetny festiwal; wzorowe warunki, jeżeli chodzi o przyjęcie artystów.
Ile osób przyszło na Twój koncert?
Około 100. To był
pierwszy koncert w piątek, a na pierwsze koncerty na Open’erze trudno zdążyć –
wiem, bo sam się wybierałem na jeden i po prostu spóźniłem się przez komunikację
miejską. Ale było dla kogo grać, fajny odzew, naprawdę bardzo miło. Grałem
razem z moimi dobrymi kumplami – z Maćkiem, producentem mojej EP-ki i Konradem,
perkusistą, z którym grałem w StraightMinds. Występowałem też na Open’erowej
scenie przy dworcu, tam z kolei grałem solo.
A jak wyglądał Twój koncert na Halfway Festival Białymstoku? Bardzo się różnił od tego Open’erowego?
Na Halfway grałem sam.
Przede wszystkim odbywało się to w świetnym miejscu - w amfiteatrze. Tam
wszyscy widzą cię idealnie i ty widzisz idealnie wszystkich. Publiczność
liczyła około 400 osób. Fajne było to,
że każdy mógł wejść za kulisy, gdzie jakiś artysta sobie siedział i jadł.
Świetny festiwal, przyjadę tam za rok jako słuchacz. W tym roku warto było
zobaczyć Sóley czy SoKo. Z Soko porozmawiałem sobie na backstage’u, pochwaliła
moją torbę. Taką miałem z nią rozmowę (śmiech).
Lubisz patrzeć na publiczność, kiedy grasz?
Zależy co gram. Jeżeli
wykonuję jakiś trudniejszy utwór na gitarze, śpiewam i jeszcze gram nogami, to
trudno spoglądać na publikę. Ale jeżeli gram coś łatwiejszego, to jasne, mam w
miarę podzielną uwagę. Widzę reakcje, widzę jak ludzie nagrywają filmiki
telefonami. Za takie filmiki rozdaję torby.
Próbowałeś utrzymać się z muzyki?
Tak, przez pół roku.
Starczyło na rachunki, ale na życie już nie. Jeżeli ktoś chce utrzymać rodzinę
z grania, jest po prostu idiotą. Cóż, trzeba chodzić do pracy, a po pracy można
grać koncerty.
Kiedy próbowałeś wyżyć z muzyki, to w jakich miastach grałeś?
Głównie w miastach
studenckich, bo są to miejsca pewne. Wiesz, że przynajmniej zwrócą ci się koszta.
Jest taka zasada: nigdy nie dokładać do
koncertów. Jeżeli dostaję słabe warunki, to po prostu odmawiam. Nic mi się
przecież nie stanie, już się nagrałem, odwiedziłem większość dużych miast. Wiem,
jak to wygląda. Miasta studenckie są fajne i pewne – tam mamy młodych ludzi,
ciekawych nowej muzyki, i dobrze się dla nich gra.
Lepiej Ci się gra na festiwalach czy w kameralnych klubach?
To są zupełnie różne
bajki. Festiwale mają klimat festiwalowy, którego żaden klub nie podrobi.
Grałem dopiero na dwóch festiwalach, ale bardzo mi się to spodobało. Mam
nadzieję, że za rok, jak już wyjdzie płyta, uda mi się wpleść festiwale w trasę
promującą album.
Przeczytałam na portalu Music Is, że Twoją cechą
charakterystyczną, oprócz retro gitar, jest podobieństwo do Alexa Turnera,
szczególnie kiedy założysz okulary. Możesz to skomentować? (śmiech)
Lubię Arctic Monkeys od
zawsze. Jak wychodziło I Bet You Look
Good On The Dancefloor, to ja już ich znałem.
Sooo hipsta.
Tak, znam ich od samego
początku. A czy jestem podobny? Nie wiem. (Darek
wskazuje na swoje uszy)
Przykro mi, ale nie jesteś. Ostatnio przeglądam mnóstwo zdjęć Alexa, więc z całą pewnością mogę powiedzieć, że masz zupełnie inne uszy (śmiech).
Jarasz się Alexem
Turnerem?
Tak trochę.
Podoba mi się jego
odmiana, która nastąpiła razem z nowym albumem. Jest teraz dojrzalszy, bardziej
charyzmatyczny. Podoba mi się też duży procent R’n’B na płycie AM. I te chórki… Czasem nawet takie
falsety, ale super to wszystko wyszło. Bardzo fajna płyta. Mój ulubiony utwór to Why’d Only Call Me When You’re High?.
A z polskich artystów kogo lubisz?
Très.b, Luxtorpedę,
ostatnio spodobał mi się Podsiadło, Peter J. Birch też ma parę fajnych numerów.
Polecam Dead Snow Monster, którzy dzielą salę prób z People of the Haze.
Chłopaki mają niesamowite przygody, chodzi za nimi pech, ale robią elegancką
muzę. Generalnie lubię te wszystkie młode zespoły, które nie grają nieudolnie,
którym coś już się udaje, zdobywają nagrody i to nawet nie w Polsce, a
zagranicą. Szacunek z mojej strony.
Ok, ostatnie pytanie. Jak wyobrażasz sobie Bobby The Unicorn za 10 lat? Czy ten projekt będzie jeszcze w ogóle istniał?
Nie wiem, to jest
spontaniczny projekt i ma on jedną zasadę: jeżeli czegoś mi się nie chce i
jeżeli zaczynam coś robić na siłę, zostawiam to i odkładam na potem lub w ogóle
do tego nie wracam. Wszystko musi być na luzie i bez spiny. To jest założeniem
projektu i mam nadzieję, że słychać to także w muzyce. A za 10 lat… Mam
nadzieję, że wydam troszeczkę wydawnictw, będę miał zgraną grupę, z którą będę
koncertować. Może uda mi się wystąpić ze swoją muzyką gdzieś poza Polską, a
widzę, że polskim artystom coraz częściej się to udaje. Poza tym mam też inne
pomysły na siebie. (Jak powiedział poza wywiadem, z racji swojej wielkiej pasji do
gotowania przymierza się do założenia bloga z przepisami – trzymamy kciuki ;-))
Chciałbyś coś dodać?
Nie. (głośniej do mikrofonu) Lubię Arcade Fire.
Dzięki za wywiad.
Dziękuję bardzo.
Wywiad: Aleksandra Kulesza
Zdjęcia: Magda Komorowska
0 komentarze:
Prześlij komentarz